Restauracje i kawiarnie dotknął ciężki los. Od połowy października pozostają zamknięte. Żyją z wydawania posiłków na wynos, bo tylko to mogą robić. Jak sobie radzą? Jak widzą przyszłość?
Rozmawialiśmy z niektórymi właścicielami restauracji w Krotoszynie. Pytaliśmy o bieżącą sytuację. Wskazywali nam największe problemy. Wyjaśniali, co robią, aby przetrwać. Nie do wszystkich lokali udało się nam dodzwonić.
Niepewność i obawy
– Wydajemy obiady na wynos. Jest ciężko, przyszłość to wielka niewiadoma. I to jest najgorsze – mówi nam właścicielka restauracji Iskra przy ul. Ceglarskiej.
Właściciel Cristalu przy ul. Witosa, Krystian Kłopocki, również zwraca uwagę na niepewność jutra. – Rząd otwiera gastronomię co dwa tygodnie. Takie informacje medialne do nas docierają. Terminy są przesuwane. Gdyby w czerwcu premier zapowiedział, że restauracje zostaną zamknięte na pół roku, to moglibyśmy się do tego jakoś przygotować – mówi z oburzeniem.
Cristal całkowicie zamroził działalność
– Nie sprzedajemy dań na wynos. Nie zajmę się cateringiem, nie będę inwestował w urządzenie do hermetycznego pakowania, nie kupię auta do realizowania dowozów. Dlaczego? A co powiem klientom, których pozyskam, gdy będziemy mogli funkcjonować jak przed obostrzeniami? Że rezygnuję i ich zostawiam? – wyjaśnia restaurator. Na razie nie ma noża na gardle, ale oszczędności topnieją, bo są przeznaczane na koszty stałe. Utrzymał wszystkich 16 pracowników i płaci im pełne wynagrodzenie.
Duży spadek obrotów
– Od wiosny, gdy nastał pierwszy lockdown, nie redukowaliśmy zatrudnienia – mówi Zbigniew Głodas, właściciel Centrum Usług Cateringowych przy ul. Klemczaka. Obecnie zatrudnia 8 osób. Przyznaje, że w ostatnich trzech miesiącach obroty firmy spadły o 55-60 proc. Przed pandemią organizowała różne imprezy okolicznościowe, teraz pozostały jedynie posiłki na wynos. – Lekko nie jest. Krotoszynianie wspierają nas, zamawiając dania, za co jesteśmy im wdzięczni – mówi Z. Głodas.
Zajazd Pod Szyszkami przy ul. Zdunowskiej proponuje zestawy obiadowe z dowozem do klienta. – Codziennie jest jakiś utarg, ale szału nie ma – wskazuje Damian Piechowiak, kierownik obiektu. Uważa, że żadna restauracja nie jest w stanie utrzymać się przez dłuższy okres czasu, jeśli nie organizuje imprez.
Zajazd przy Zdunowskiej to również hotel, który stoi pusty. – Naprawdę byłoby ciężko, gdybyśmy nie mieli stacji paliw – zaznacza D. Piechowiak. Pod Szyszkami udało się utrzymać cały liczący 17 osób personel. – Właściciel nie chciał zostawić żadnego pracownika bez środków do życia – podkreśla kierownik.
Wszystkich 11 pracowników utrzymało Bistro Cafe&Tapas z Rynku. Lokal z kuchnią meksykańską oczywiście oferuje dania na wynos. Od grudnia natomiast można zakupić grzane wino z churrosem (hiszpański wypiek z ciasta parzonego, smażony na głębokim oleju). – Otworzyliśmy również sklep internetowy, robimy pyszne dania w słoiku. Uruchomiliśmy prywatne gotowanie z moim mężem Carlosem – mówi Agnieszka Rembak-Contreras.
Państwo nam nie pomaga
Głodas jest rozgoryczony niewielką pomocą ze strony państwa. 5 tys. zł to jeden rachunek za prąd. – Ogrzewanie gazowe w salach musi być włączone cały czas. Mimo że są nieużywane. Piec konwekcyjny pobiera tyle samo prądu niezależnie od tego, czy jest w nim 30 czy 300 porcji mięsa – wyjaśnia. Próbował odroczyć płatności w zakładzie energetycznym do czasu, aż rząd pozwoli branży gastronomicznej na normalne działanie. Termin płatności przesunięto mu o... 5 dni. – Dlaczego państwo nie uregulowało kwestii kosztów stałych, aby pomóc przedsiębiorcom? Energetyka i gazownia to przecież państwowe spółki – podkreśla. Łatwiej było porozumieć się z ZUS-em, który odracza terminy płatności składek.
Błądzą we mgle
Na kroki władz centralnych narzeka również K. Kłopocki. – Działania rządu są nieprzemyślane. Rządzący błądzą jak dzieci we mgle – mówi. Złożył wnioski o zwolnienie z opłat ZUS-owskich za listopad ub. roku. Liczy, że państwo odda część pieniędzy, bo nie zwolnił żadnego pracownika. – Choćby 40 proc. do pensji.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz