Na podstawie Józefa Łukaszewicza „Krótkiego historyczno-statystycznego opisu miast i wsi w dzisiejszym powiecie krotoszyńskim od najdawniejszych czasów aż po rok 1794”, t. I, Poznań 1869.
Kobylin – jedno z najstarszych miast w Polsce, lokowane już w końcu XIII w. na prawie magdeburskim, którego to prawa władze miasta – według Łukaszewicza – trzymały się tak kurczowo, jak pijany płota. Ustanowiły więc urząd kata oraz wyposażyły go w takie narzędzia do dręczenia, jak kłody, kajdany, łańcuchy, kuny, panny żelazne, a nawet szubienicę.
Kat był powoływany przez magistrat i zaliczał się do rzemieślników, uważano go jednak za urzędnika – wykonawcę sprawiedliwości sądowej; w majestacie prawa torturował skazańców, ścinał im głowy, łamał kołem, podpalał stos, ćwiartował lub zakładał stryczek na szyję. Do niektórych z tych czynności do pomocy miał oprawcę, którego nadzorował.
W r. 1604 w rynsztunku kata znajdowało się: „kijów żelaznych trzy na nogi, jeden na ręce i panną żelazną […], łańcuchów żelaznych dwa, pęto jedno żelazne na nogi, drugie także pęto na nogi, miecz dla karności złoczyńców […], trzeci kij na nogi”.
Na mieszkanie kat miał przydzielony od miasta domek wolny od wszelkich ciężarów, który znajdował się na ul. Rębiechowskiej i stąd ulicę tę nazywano Katowską. Co kwartał odbierał z ratusza stałą zapłatę, tzw. suchodniówkę. W połowie XVII w. wynosiła ona 3 zł, ale na początku XVIII w. było to już 7 zł. Oprócz tego otrzymywał np. od ogłoszenia u prągi (pręgierza) – groszy 6, od węzła na szubienicy – złotych 4, od ćwiartowania – twardych 4 (talarów), od koła – twardych 4.
W początkach XVIII w. „cennik” ten wyraźnie zwyżkował i w tym czasie kat pobierał od 4 do 10 złotych. Najdrożej wyceniono powieszenie, ścięcie, wplatanie w koło, ćwiartowanie i palenie ciot. Nadto: od każdej z tych czynności brał jeszcze pół beczki piwa i 2 złote na mięso.
„Żelazna panna”, którą miał również do dyspozycji kat w Kobylinie, to jedno z najstarszych i najokrutniejszych narzędzi. Miało kształt pudła z dwuskrzydłowymi drzwiami dopasowanego do ciała człowieka. Wnętrze urządzenia wyposażone było w ostre kolce, które wbijały się w ciało torturowanego w miarę zamykania zawiasowych klap, dotkliwie raniąc, ale nie naruszając ważnych dla życia organów. Śmierć, którą nazywano „pocałunkiem dziewicy”, następowała po kilku dniach przeważnie z wykrwawienia.
„Łamanie kołem” współcześnie wywołuje nieporozumienie; wyraz „koł” oznaczał wtedy gruby drąg, żerdź, rodzaj kanciastej maczugi, której krawędzie obijano metalem. Skazańca układano w pozycji „orła” na kole o średnicy ok. 2 m i przywiązywano do metalowych pierścieni na szprychach lub obręczy. Dla większej skuteczności pod biodra, kolana, łokcie i nadgarstki podkładano grube kawałki drewna. Następnie kat miażdżył członki uderzeniami drąga, a jego pomocnik stopniowo obracał kołem, aby zmasakrowaniu uległy kolejne części ciała. W wyroku określano liczbę uderzeń lub czas trwania egzekucji.
„Wyświecenie” to inaczej wypędzenie z miasta. Przestępca najpierw był oprowadzany wokół rynku i chłostany, a zgromadzoną gawiedź informowano, kim jest i czym zawinił. Następnie w świetle pochodni – stąd nazwa kary – był wypędzany za miasto na określoną odległość i czas, a więc „wyświecenie” mogło być wieczyste – „na sto lat i jeden dzień”, czasowe – „na rok i jeden dzień” lub na czas nieokreślony – „aż do łaski panów rajców”. Karę tę stosowano w drodze łaski zamiast kary śmierci za gwałt, rozbój, morderstwo, kradzież, fałszowanie pieniędzy, kacerstwo, czary i bigamię.
Kat miał jeszcze inne obowiązki. Nie mógł się bez pozwolenia magistratu oddalić na krok z miasta. Co miesiąc rynek i wszystkie ulice miasta musiał czyścić, czyli chędożyć, tj. psy niepotrzebne wyłapać i wygubić, bydło, konie, świnie, psy, koty zdechłe i inne nieczystości wywieź na miejsce wskazane przez magistrat. Za odarcie skóry z padliny pobierał jednak opłatę – „co wola”, końską skórę mógł sobie zabrać, za oskórowanie pochwyconej sarny brał grosz, a za zabicie psa i usunięcie go z miasta – 6 groszy.
Miał też prawo pobierać tzw. targowe od kobiet przychodzących na targ z jajami, masłem i innymi produktami; od przywożonej fury drewna zabierał jedną szczapę. Miał też obowiązek oganiania pól i łąk miejskich, ale otrzymywał za to od każdej kwarty po 15 groszy, pół bochna chleba, po snopie żyta i snopie każdej jarzyny. Do pomocy miał pomocników zwanych hyclami.
Mimo tych wszystkich profitów kat nie cieszył się zbytnim poważaniem, stąd też rzadko był odnotowywany w dokumentach. Zachowało się zaledwie jedno z początku XVIII w. – był nim niejaki Jan Frydrych ze Śląska. Zdarzało się, że stanowisko kata w Kobylinie wakowało.
Kat musiał się też wykazać sprawnością w swoim rzemiośle; za źle wykonany wyrok, zwłaszcza ścięcie, był karany.
Tortury i narzędzia zbrodni
Sprawiedliwość wymierzano według wagi popełnionego przestępstwa, czyli kara miała się równać czynowi; na ogół były to czyny przeciwko przykazaniom boskim, a zwłaszcza przeciw szóstemu. W księgach miejskich Kobylina pełno jest śladów tego grzechu i kar zań wymierzonych z różną surowością. Tak na przykład dnia 1 marca 1673 r. urząd burmistrzowski nakazał wyliczyć na stopniach pręgierza za popełnione cudzołóstwo niejakiej Dorocie, służącej u młynarza Długołęskiego, 50 rózg i wypędzić z miasta na 7 lat i tyleż mil. Tego samego dnia dziewka służebna Mateusza Rycerza została skazana za ten sam grzech na 30 rózg i identyczne wypędzenie z miasta.
W r. 1665 Michał Sifter, strycharz z Kobylina otrzymał za cudzołóstwo 100 batów i wypędzono go z miasta na zawsze na 7 mil z zastrzeżeniem, aby się nie zbliżał do granic Kobylina, bo będzie schwytany i ścięty. Jego służącą wysieczono rózgami i również wypędzono z miasta; gdyby pokazała się w Kobylinie, kat miał u pręgierza obciąc jej nos i uszy. Jeśli cudzołóstwa dopuściło się dwojga stanu wolnego, najpierw dostawali plagi (chłostę) na stopniach pręgierza: mężczyzna 100 razów, niewiasta – 50, następnie natychmiast musieli się połączyć węzłem małżeńskim. Tak surowe kary za rozwiązłość stosowane były wobec gminu; żony i córki panów cechowych za to samo karane były znacznie lżej, np. leżeniem krzyżem w kościele podczas nabożeństwa albo ofiarowaniem kilku funtów wosku.
Stosy z czarownicami zapłonęły „dzięki ciemnocie wylęgłej w szkołach jezuickich” w XVII w.; w aktach wójtowskich nie było prawie jednej karty, na której nie odnotowano by skargi na szkody wyrządzone mieszkańcom przez cioty, na sprowadzane przez nie susze czy ulewy, na sprowadzane choroby: kołtuny, postrzały, febrę, kalectwa, a nawet śmierć. Pławiono je za to w stawach czy sadzawkach i palono w Kobylinie nie raz, nie sto razy, ale znacznie więcej.
W r. 1690 w sąsiednim Koźminie Jan Pacynowski, rządca dóbr rozdrażewskich, sprowadził z Koźmina do Rozdrażewa wójta z trzema ławnikami, aby przeprowadzili „inkwizycye” czterech kobiet posądzonych o czary. Poddane torturom, przyznały się do kontaktów z diabłem (jedna wyznała nawet: „legał ze mną, ale był zimny jako lód”), do sabatów na Łysej Górze, więc po kilkudniowym męczeniu spalono je żywcem. Pisarz przysięgły miasta Łukasz Solski zanotował: „Które to białogłowy Zofia Kowalka, Magda Sobkowa, siostra jej i Zofia Bojadłkowa wzięły zapłatę za złe sprawy swoje, które wyznały, i ogniem spalone 7go octobra w dzień sobotni 1690 roku”.
Łukaszewicz stwierdza krytycznie, że czarownicami nigdy nie były żony burmistrzów, wójtów, cechmistrzów czy majętniejszych obywateli miasta, tylko zwykłe kobiety: biedne, zabobonne lub o nieujmującej powierzchowności. Jeśli jednak jakieś posądzenie padło na zamożniejszą mieszczkę, natychmiast znalazł się sposób na jej uniewinnienie. Zgodnie ze staropolskim przysłowiem: „Prawo jest jak pajęczyna, bąk się przebije, a na muchę wina”.
0 0
A przecież ten ta osoba co do kawy dosypywał nie znane substancje jak w Borku Wlkp. w latach 1968 czy może już prędzej był uprzednio i pełnił wysoką funkcje w Kobylinie i z urzędu został przeniesiony do Borku Wlkp.
Znany Bar w Borku a tak mówili mieszkańcy nosił pseudonim - mordownia.
0 0
A jak opisywały niektóre książki że SB w Krotoszynie po wojnie 1945;był najokrutniejszy w całym województwie czy i w Polsce.
To stare i jare ma się do dziś bo co tu piszesz na tym forum to chociaż nie mając z tym nic wspólnego to jest barbarzyństwo przypisywane.
A co do Borku Wlkp. powiat gostyński to już tę sprawę na tym forum opisywałem a dotyczące tego Baru blisko Rynku jadąc od strony Kościoła.
Mała czarna i być takim chorym po przyjeździe do domu.Moze jednak przybliżę jeszcze raz.Pewnego dnia roku 1968 a był to gdzieś listopad poszedłem do tego Baru i zamówiłem mała kawę i czekam a w Barze polityczne postacie jak by czekali na kogoś a godz po 8 rano.Czekam przy stoliku na te kawę i między czasie przysiada się do stolika osoba która dobrze mnie znała bo pochodziła z tej wsi co ja.Wreczcie zostaje i podana ta kawa przez jedno obsługę a była to osoba z wysokiego urzędowania czyli Milicji.
Przyglądam się tej kawie i mówię do osoby która się przysiadła do stolika zobacz jak ta kawa wygląda.Popatrxyl i natychmiast nic nie zamawiając wyszedł.Zostalem sam i jakby z przymusu te kawę wypiłem i pojechałem do domu.A w domu to działo się bardzo źle ze mną bo usiadłem i przez gdzieś dwie godziny to byłem w skrajności życia.
Co mogło być w tej kawie to coś było i mógł być to jakiś lekarski lek bo to się wówczas mówiło że stosowano wobec osób nie podobających się Milicji tabletki na obniżanie ciśnienia lub coś innego.Takie tabletki doprowadzały nawet do śmierci a w moim przypadku dużo nie brakowało.
A byłem w latach 1964 i do czasu tego zdarzenia listopada roku 1968 członkiem PZPR. W dniu następnym legitymację listem poleconym wysłałem do Gostynia z dopiskiem świnie.
Dalsze losy mojego życia były trudne bo tu była już tułaczka po kraju i szukanie pracy.Ale jakoś sobie radziłem i w końcu trafiłem do Krotoszyna roku 1975 i praca w PKS.Bylo trudno pracować bo ciągle nieporozumienia ale jakoś do emerytury przetrwałem roku 2004.Ale w dalszym ciągu jest źle bo różnie podejrzenia o coś którego się nie popełniło są przypisywane a nawet w roku 2020 z pomocą Policji i karetki P.R wywieziono mnie do szpitala psych.w Miliczu.
A dalej to trzeba z tą policyjna zgryzota żyć i czekać co będzie dalej.
Jest to takie czepianie się ogona przez Policję to to zysk społeczny i awanse.
0 0
Barbarzyńcy i wypełniacze.
+
Przyjąć wrogość serc, nieprzychylność ulic.
Świat jest, jaki powinien być, bo jest.
Tęsknota i pożądanie są także, i dość na tym.
Uwierzyć albo nie uwierzyć.
Zgodzić się albo nie zgodzić.
Nie mówić o ukojeniu.
0 0
A jak na dzień dzisiejszy ciebie czy mnie wzywa milicka gehenna i jego prowokatorzy i pomocnicy z Krotoszyna. Wynika że zmuszają żeby się udać do szpitala psychicznego w Miliczu czy Poradni to to zło należy wypluć na nich.
Szpital psychiczny w Miliczu to pies z kulawą noga i należy w tym szpitalu leczyć zwierzęta bo takie powinno być jego przeznaczenie..
Leczenia obywatela RP w takim szpitalu o zaostrzonym rygorze to Polska podłość.
0 0
A tak na koniec z mojej strony.
Może wynikać a żeby to boreckie zło ( Borek Wlkp. ) dobrym zwyciężyć to należy tę Policję zlikwidować na okres 1 wieku czyli 100 lat.
Tak to się układa. Jak i Urząd Miasta i Gminy też nie jest bez winy - bo jaki Urząd to i taka dawniej Milicja a obecnie Policja.