Andrzej Migaj z Sulmierzyc był komandosem. Ma czarny pas w jiu-jitsu. Obecnie buduje sauny. Jest mężczyzną wysportowanym. Cechuje go upór w dążeniu do celu.
Na zeszłorocznym spotkaniu rodzinnym pochodzący z Twardogóry Tomasz Fuss, od 2010 r. zajmujący się budową i montażem saun, zaproponował Andrzejowi Migajowi współpracę.
Buduje i montuje sauny
– Potrzebowałem kogoś do pomocy, a na rynku pracy trudno znaleźć osobę, której naprawdę chce się pracować. Andrzej pracuje z pasją – stwierdza T. Fuss.
Ich spotkanie zbiegło się z pomysłem Migaja, aby postawić saunę u siebie. Wybudował już nawet domek drewniany, a później wspólnie zamontowali w nim saunę.
Sauny są zewnętrzne i wewnętrzne. Najpierw powstaje konstrukcja nośna – drewniany stelaż. Potem trzeba zrobić ściany, następnie ławy do siedzenia, a na koniec wstawiany jest piec elektryczny.
Sauny robią na wymiar – w łazienkach, piwnicach czy poddaszach, zdarza się też, że w sypialniach. Koszt wynosi od 8 tys. zł wzwyż. Cena zależy od materiału, rodzaju pieca i sterownika. Sporo czasu zajmuje obróbka drewna. Chodzi m.in. o ławki. Materiał na nie to świerk skandynawski, osika czy cedr, opowiada mój rozmówca.
Za chlebem do Norwegii
Zdaniem Tomasza i Andrzeja, w czasie pandemii wzrosło zainteresowanie Polaków saunami w domach. Wiąże się to z modą na dbanie o własne ciało. Ludzie ćwiczą u siebie, a w saunach regenerują się po wysiłku. – Pod wpływem gorąca otwierają się pory i odblokowują gruczoły łojowe, a toksyny są usuwane z organizmu. Po wyjściu z sauny należy oblać się zimną wodą, a u mnie w Sulmierzycach wchodzimy wprost do stawu. Wtedy pory się zamykają. Czuję się po tym rewelacyjnie – zauważa A. Migaj.
Morsował już w Norwegii, gdzie pracował przez 13 lat, od 2000 r. Sprzątał, malował domy, robił odwierty w skałach, ścinał gałęzie wysokich drzew. Wykonywał też inne prace. Razem z rodziną miał być na emigracji przez dwa lata, jednak z roku na rok przedłużali pobyt. W międzyczasie wybudowali dom w jego rodzinnych Sulmierzycach.
– Kiedy nasz syn Dominik skończył pierwszą klasę, a młodszy Oliwer zaczął uczęszczać do przedszkola, a było to w dziesiątym roku pobytu, zdecydowaliśmy, że żona wróci z dziećmi do Polski. Ja zostałem jeszcze trzy lata – wspomina.
Selekcja ekstremalna
Ważnym wydarzeniem w jego życiu było ukończenie Selekcji – pokazywanego w telewizji turnieju opartego na rekrutacji do jednostek specjalnych. Szefem Selekcji jest major rezerwy Arkadiusz Kups.
– Był szkoleniowcem 25. Dywizji Kawalerii Powietrznej, czyli komandosów. Gdy ukończyłem służbę wojskową, mój śp. ojciec dogadywał mi, że w Selekcji dostałbym wycisk – wspomina Andrzej.
Postanowił więc wziąć w niej udział. Przygotowywał się 4 miesiące.
Najpierw odbyła się preselekcja – z 1.500 chętnych zakwalifikowało się 100 osób, które stawiły się potem na poligonie w Drawsku Pomorskim. Turniej trwał 5 dni, w ciągu których zawodnicy mierzyli się z licznymi zadaniami survivalowymi. Trasa biegła przez tereny bagniste i leśne. Ukończyło ją … 11 osób, w tym Andrzej.
– Gdy chudszy o 7 kg przyjechałem z certyfikatem i pokazałem go ojcu, a on powiedział: – Dobra, ja i tak wiedziałem, że przejdziesz przez turniej – wspomina Andrzej z uśmiechem.
Walka na macie
Później pojawiły się mieszane sztuki walki. Treningi zaczął w 2006 r. w klubie Frontline Academy w Oslo. Pierwszego dnia spytali go, czy kiedykolwiek trenował zapasy lub judo. Odparł, że nie, ale zapewnił, iż sobie poradzi. Wcześniej, w Krotoszynie, uprawiał karate pod okiem Cezarego Grendy.
– Uparli się, że muszę przez pół roku ćwiczyć walkę w parterze. Wybrałem grappling (walka wykorzystująca dźwignie, rzuty i duszenia). No i zaczęła się mordęga. - Zawsze byłem przeświadczony o swojej dużej sile, a tu chłopaki ważące po 65 kg sponiewierały mnie – mówi ponad 90-kilogramowy sulmierzyczanin.
Przez dwa miesiące smarował się po zajęciach maściami rozgrzewającymi i chłodzącymi oraz okładał lodem.
– Całe ciało mnie bolało. Ale nie odpuszczałem. Mój trener Trond Saksenvik, z którym przyjaźnię się po dzień dzisiejszy, zauważył we mnie tę zawziętość – mówi Andrzej.
Po dwóch latach uprawiania grapplingu zaczął treningi brazylijskiego jiu-jitsu, gdzie zawodnicy walczą w kimonach. Dojeżdżał 25 km w jedną stronę, co było dużym poświęceniem, bo ciężko pracował. Miał małe dzieci, a wiele obowiązków spoczywało na barkach żony Doroty, która zresztą zaczęła później biegać i studiować dietetykę. –
Jestem jej bardzo wdzięczny za wsparcie. Przygotowuje zdrowe posiłki dla naszej rodziny – mówi Andrzej.
Migajowie mają troje dzieci – synów Dominika (18 lat) i Oliwera 15 lat) oraz 10-letnią córkę Julię. Wszyscy trenują bjj w sulmierzyckiej filii klubu Frontline Academy z Oslo.
Sportowa enklawa
Dziś w klubie trenuje ok. 30 osób. Podopieczni A. Migaja mają już tytuły mistrzów i wicemistrzów Polski. Trenują wszystkie jego dzieci. 18-letni Dominik rokuje bardzo dobrze, potrafi wygrywać walki ze starszymi rywalami.
Zajęcia odbywają się 3 razy w tygodniu. Chciałby, aby za kilka lat poziom wytrenowania całej trójki, także najmłodszej córki, wyrównał się.
Sport pochłonął go całkowicie.
– Jest dla mnie jak nałóg, nie potrafię żyć bez jiu-jitsu – zapewnia.
Dodatkowo na swojej hektarowej posesji Migajowie mają tor crossfitowy. Jest też siłownia o wdzięcznej nazwie Kuźnia Mocy, a na poddaszu budynku gospodarczego salka wyłożona matą. Dalej – boisko do siatkówki plażowej, drewniany domek z sauną, miejsce na grilla i niewielki staw z pomostem. Migaj zbudował to wszystko własnymi rękoma, z pomocą synów oraz znajomych.
M. J. 20:25, 12.09.2021
4 16
Wielkie brawa i gratulacje. Siła i determinacja od zawsze drzemały w Tobie, upór w dążeniu do celu i innowatorskie pomysły. Jeszcze raz gratuluję i życzę sukcesów w każdej sferze życia ???? 20:25, 12.09.2021