Zamknij

Indiańska przygoda Marii Giżyckiej. Barwne stroje, włóczęga i wiersze

20:21, 13.04.2019 (jur) Aktualizacja: 14:24, 05.08.2019
Skomentuj

Ma niecodzienne zainteresowania. Fascynuje ją świat Indian, lubi egzotyczne stroje, w których występuje w miejscach publicznych, pisze wiersze. Jej ciemna karnacja i niski głos same z siebie narzucają skojarzenia z tym, co indiańskie czy cygańskie.

Urodziła się w Starej Obrze koło Koźmina, nad rzeką Obrą. Jej dzieciństwo upłynęło w bliskości z naturą. – Tam była wieś, jezioro, źródełko, lasy, zapach ziemi, żaby... – mówi. Od wielu lat jest mieszkanką Krotoszyna.
Ma za sobą ponad 30 lat ciężkiej pracy w nieistniejącym już tartaku. – Cięłam drewno na pile i innych maszynach, układałam mozaikę i parkiet – dodaje.   
Jest wdową, jej mąż zginął tragicznie. Syn ożenił się z góralką, a córka jest w Krotoszynie. Wnuczki Marii Giżyckiej mają po kilkanaście lat.

Dopóki trawa rośnie
Jej przygoda z Indianami zaczęła się w szkole podstawowej. Wspomina książkę Jana Szczepańskiego Dopóki trawa rośnie, dopóki rzeki płyną: dzieje plemienia Czejnów. Dzięki niej zaczęła szukać czasopism i programów tv, które mogłyby ją zbliżyć do wolności, związku z przyrodą.
Jeden z programów prowadził Stanisław Supłatowicz, Sat-Okh (Długie Pióro), syn Polki i rodowitego Indianina, urodzonego w Kanadzie. – To on założył – mówi pani Maria – stowarzyszenie indiańskie.
Należy do Koła Zainteresowań Kulturą Indian w Sztumie. Dzięki temu uczestniczy we wspólnych „indiańskich” wyjazdach.   


Dlaczego to robi?
– Mam swoje tipi i wiele strojów, mam łuk, tomahawk, róg obfitości, ozdoby – dodaje. Tipi to namiot, w którym niegdyś żyli Indianie. Jej tipi mieści sześć osób, ma otwór u góry, można w nim palić ognisko. W takich namiotach członkowie koła spędzają dwutygodniowe zloty, zaszyci w lasach, bez zegarków, radia i kontaktu z domami. Żyją w zgodzie z przyrodą i wtedy są najszczęśliwsi. Opowiada, jak kiedyś w tipi urodziło się dziecko.
– Dlaczego Pani to robi? – pytam. – Szukałam swojego miejsca w życiu – odpowiada Maria Giżycka. Wspomina o swoim kontakcie z praprawnukiem wodza Indian Chiricahua, Geronimo, jednego z najbardziej znanych w historii. Spotkali się na zlocie w Gołuchowie.
Wiedzę o kulturze indiańskiej czerpie z czasopisma "Stare Drogi", w którym publikuje także swoje wiersze. Jej imię brzmi "Kwiatuszek z Arapaho", to drugie słowo oznacza nazwę plemienia, do którego przynależy. – Moje godło to „Orlica w Gnieździe” – mówi, a ja gdzieś doczytuję, że Orzeł jest nośnikiem przesłań od ducha do człowieka i od człowieka do ducha. Jest ułatwiaczem komunikacji między ludźmi a siłami nadprzyrodzonymi.
 

Wiersze, włóczęga, stroje
W Marii Giżyckiej jest nieco więcej niż napisałem. Są wiersze, które pisze od wielu, wielu lat i które udało jej się opublikować w postaci małej książeczki. Są w nich nie tylko motywy indiańskie i cygańskie, są smutek codzienności, samotność, bieda, ale i piękno polskiej ziemi.
- Jestem włóczęgą – dodaje i wymienia miejsca, w których była. Tak ważne jest dla niej zwiedzanie zabytkowych budowli, które wcześniej poznała dzięki literaturze. – Mogłabym jeździć codziennie... Podkreśla też znaczenie muzyki nie tylko tej andyjskiej, ale i  poważnej, którą często słucha. To Puccini, Vivaldi, Ogiński.
Na co dzień czuje się bardzo silnie związana ze stowarzyszeniem RAZEM, któremu przewodzi Elżbieta Garsztka. Na wspólnych spotkaniach pani Maria występowała m.in. jako Cyganka, Arabka z haremu i Jurand ze Spychowa.

((jur))

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%